René


Przebijając się przez śniegowe zaspy zmierzaliśmy do restauracji Rene. Nie czułem się jak angielski lotnik, za pazuchą nie ciążył mi obraz „Święta Madonna z wielkim cycem” i nie oczekiwałem, że w drzwiach lokalu powita nas dźwięczne „dzińdybry”. Nazwa restauracji nie była nawiązaniem do sympatycznego Rene z nieśmiertelnego serialu „Allo, Allo!”, a hołdem dla belgijskiego surrealisty René Magritte. Nie będę silił się na erudycję, bo sam kojarzę pana tylko po obrazach, które zobaczycie poniżej. Use the Wiki link, so I don’t have to wink:No więc nie spodziewajcie się wesołej bandy szkopów, nagłych wizyt francuskiego ruchu oporu, nawiedzeń Herr Flicka z Gestapo i pyskatych kelnerek. Kelnerki w wileńskim Rene były i owszem, ale to bardzo miłe i pomocne dziewczyny, choć przebrane w męskie stroje, z obowiązkowym melonikiem na głowie. Cały wystrój oddawał specyficzny klimat obrazów Magritte’a – kosmos znaczeń ukryty pod pozorem normalności i konwenansu. Puszka ołówków na każdym stoliku i blaty pokryte papierem kreślarskim miały pewnie wzmacniać „artystyczny” nastrój lub wyzwalać „twórczą atmosferę”. Dla mnie, nie potrafiącego przetrwać przez żadne spotkanie służbowe bez gryzmolenia hipaszków (takie małe hipki, ludziki, c’nie?) w notatniku, była to terapeutyczna wręcz sprawa. Zamiast studiować menu zabrałem się do skrobania misów luchadorów i innych szatanów. Może dlatego zamówiłem dla siebie za mało. Może wpłynął na to fakt, że nie trafiliśmy w tamtejsze happy hours, które odpowiednio do klimatu miejsca nazywały się unhappy hours.
Rene to w zamyśle restauracja przedstawiająca klientom dobro wynikające z łączenia belgijskich potraw z belgijskim piwem. I nie chodzi tylko o popijanie frytek z majonezem ciepłym browarem – większość potraw serwowanych w Rene opiera swój smak i aromat na konkretnym gatunku piwa.
Mała dygresja: mój dobry przyjaciel zwykł pijać piwo na ciepło – nie grzane, po prostu ciepłe, mające temperaturę pokojową. Kiedy podało mu się cudownie zimny browar prosto z lodówki, on kładł go na kaloryferze i czekał aż się zagrzeje. Inny ziom patrzył na to ze zrezygnowaniem i mielił pod nosem jak przekleństwo: …Belgowie… Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście w Belgii pija się ciepłe piwo, w Rene zaserwowali nam zimne.

Wracając do specjałów, których zasmakowałem – cóż mogłem wybrać jeżeli nie belgijskie frytki z majonezem? Otóż wybrać mogłem belgijskie fryty z sześcioma sosami o różnorodnych smakach i nazwach typu noir desir (ten akurat był czymś w rodzaju śliwkowego sosu barbeque). No i piwo, pszeniczne, i jak wspomniałem zimne. Browar marki Kwak podawany był w fikuśnym kuflu, którego niezbędnym elementem było drewniane rusztowanie. Wyglądało to dziwnie, ale z niejednego flakonu piwo piłem, więc nie przeszkadzało delektować się nowym jednak dla moich zaznajomionych co prawda z różnymi smakami, ale traktowanych przeważnie Żubrem i Ciechanem kubków smakowych. Zarówno frytki (podane w blaszanym kubku) jak i browar w alchemicznym naczyniu smakowały genialnie.
W Rene zostawiłem mniej niż 20 litów i więcej niż pół metra kwadratowego bazgrołów na stole. Wyniosłem stamtąd dobry humor i zakodowaną w mózgu chęć powrotu.

Rene
Antokolskio g. 13, Old Town

+370 (5) 212 68 58.
Open 11:00 a.m. to 11:00 p.m.

0 komentarze:

 
design by suckmylolly.com : images (c) historypicks.com